Największe tajemnice sieci

Dzisiejszy internet bombardowany jest „prankami”, nieudolnie sfotoszopowanymi zdjęciami i fake newsami, które zasadniczo mają jedno, główne zadanie – przykuć uwagę społeczeństwa. Prowokacje, zagadki, manipulacje mogą w pełni rozkwitnąć na żyznej glebie wirtualnego świata, gdzie każdy może być „anonimowy”, a wieści rozchodzą się w błyskawicznym tempie. Dzisiaj wszelkie intrygi zazwyczaj łatwo jest zweryfikować, ale sieć kryje też takie tajemnice, które mimo wieloletnich starań – zarówno amatorów jak i profesjonalistów – wciąż pozostają nierozwiązane.

 

 

Markovian Parallax Denigrate – najstarsza zagadka internetu

Ten internetowy fenomen sięga czasów, gdy sieć wyglądała nieco inaczej niż dziś i nie była dostępna dla wszystkich. W latach 90-tych popularny wśród internautów był system Usenet – coś na kształt dzisiejszego forum, gdzie użytkownicy mogli się ze sobą kontaktować poprzez uporządkowane chronologicznie posty. Około 5 sierpnia 1996 roku grupy dyskusyjne Usenetu zostały zalane przez setki dziwnych wiadomości niewiadomego pochodzenia. Składały się z pozornie nonsensownych ciągów słów, przypominających mało ambitną poezję. Posty miały jedną wspólną cechę: powtarzającą się, niezrozumiałą frazę Markovian Parallax Denigrate. Wtedy wiadomości uznano za zwykły spam, w skutek czego oryginalna treść praktycznie całkowicie przepadła. Dzięki archiwom Google zachował się jedynie ten enigmatyczny tekst:

 

 

Znalazła się jednak garstka dociekliwych internautów, których zjawisko zaintrygowało na tyle, by podjąć próbę zgłębienia jego sensu. W wersach brzmiących jak zbitki losowo zebranych wyrazów, doszukiwano się przede wszystkim swoistego szyfru lub kodu. Wiadomości porównywano z transmisjami stacji numerycznych z czasów Zimnej Wojny. Niektórzy podejrzewali nawet, że mogły być narzędziem komunikacyjnym agentów CIA. Niestety, żadne deszyfracje nie dały skutku. Inni badacze zagadki powiązali słowo „Markovian” z „łańcuchem Markowa” – procesem wykorzystywanym np. przy programowaniu chatbotów. Zakładano, że autorem dziwnych słów mógł być bot. Ta wersja także nie została potwierdzona.

W pogłębionym artykule, opublikowanym w 2012 roku przez The Daily Dot, przedstawiona została zupełnie nowa hipoteza. Według autora tekstu, twórczynią wiadomości miała być rzekoma amerykańska szpieg, Susan Lindauer. Byłą dziennikarkę w 2004 roku aresztowano za działanie jako niezarejestrowany agent dla innego rządu (dla Iraku pod rządami Husseina). Do skazania nie doszło, ponieważ biegli stwierdzili u kobiety paranoję i urojenia. Dowód na związek agentki z serią dziwnych postów jest naoczny – jej nazwiskiem podpisano zachowaną wiadomość – sama Lindauer jednak stanowczo zaprzeczyła swojemu udziałowi w ich tworzeniu.

Pozostaje zatem najprostsze i wydające się dziś chyba najbardziej prawdopodobnym wytłumaczenie: akcja mogła być po prostu zwykłym żartem. Internetowe „pranki” nie są bowiem wymysłem XXI wieku, dowcipnisie widzieli dla siebie potencjał w sieci od początku jej istnienia. Jeśli tak było w tym przypadku, autor „wkrętki” może być z siebie dumny – dziesiątki, jeśli nie setki ludzi poświęciły jej swój czas i nerwy – bez efektów. Do dzisiaj, po przeszło dwudziestu latach, nikt nie przyznał się do wykreowania wiadomości.

 

Tylko dla najwybitniejszych jednostek, czyli rekrutacja pracowników według Cicady 3301

Masz dosyć powtarzalnych, tendencyjnych i stresujących rozmów kwalifikacyjnych? Okazuje się, że mogą istnieć inne sposoby na zdobycie stanowiska odpowiadającego wysokim ambicjom. W opisywanym przypadku musiały im towarzyszyć jednak odpowiednio wysokie umiejętności. Poszukującym pracy w 2012 roku naprzeciw stanęła pozornie prosta grafika, opublikowana na popularnym portalu 4chan. Obrazek zawierał enigmatyczny przekaz:

 

Witajcie. Szukamy wysoce inteligentnych jednostek. Aby je znaleźć, stworzyliśmy specjalny test. W tym obrazie została ukryta wiadomość. Znajdź ją, a trafisz na ścieżkę, która w końcu skieruje cię do nas. Nie możemy się doczekać spotkania z tymi kilkoma, którzy przebędą całą tę drogę. Powodzenia.

 

Wiadomość opublikowana na 4chan 4 stycznia 2012

 

Twórcy postu, podpisujący się jako „Cicada 3301”, po jego opublikowaniu wypuścili do sieci serię skomplikowanych zagadek. Rozwiązanie jednej, prowadziło do znalezienia się w obliczu kolejnej, jeszcze trudniejszej. Zadania opierały się głównie na kryptografii i programowaniu, ale sprawdzały też znajomość literatury, poezji czy filozofii. Wskazówki umożliwiające dotarcie do kolejnych etapów „konkursu” miały formę zarówno cyfrową, jak i fizyczną. „Runda” toczyła się przez około miesiąc.

Wielu użytkowników serwisu, podjudzonych ogłoszeniami, próbowało zmierzyć się z niełatwym wyzwaniem. Podobno pierwsza łamigłówka została rozwiązana przez jedną osobę, Marcusa Wannera. Według jego relacji, ci którzy ukończyli zadanie, byli następnie pytani o opinie m.in. na temat wolności informacji, prywatności w internecie i cenzury. Jeśli ich odpowiedzi okazały się zadowalające dla organizacji, otrzymywali zaproszenie na prywatne forum. Tam mieli być instruowani do wykonania projektu, wspierajego ideologię grupy. Wanner nie ukończył pracy nad konceptem, a stronę forum w końcu usunięto. Cicada 3301 powtórzyła rekrutację dokładnie tego samego dnia rok i dwa lata później.

Projekt Cicady 3301 bywa nazywany „najbardziej skomplikowaną i tajemniczą łamigłówką ery internetu”. Brano nawet pod uwagę, że była to akcja rekrutacyjna zorganizowana przez CIA, NSA albo… masonerię. Według dr Jima Gillogly’ego, byłego prezesa Amerykańskiego Stowarzyszenia Kryptograficznego, zastosowana przez Cicadę metoda to dobrze znana i sprawdzona taktyka rekrutacyjna. Oparte na podobnej zasadzie łamigłówki stosowała m.in. Rządowa Szkoła Kodów i szyfrów w czasach II Wojny Światowej. Publikowano je wówczas w The Daily Telegraph, w poszukiwaniu odpowiednich kandydatów do Bletchley Park, sekretnej siedziby zespołu brytyjskich kryptologów. Gillogly nie sądzi, że za akcją stały instytucje rządowe – te za bardzo dbają o swoją prywatność, by wystawiać się na popularnym serwisie.

Sprawa odżyła jeszcze w 2016 roku, gdy na Twitterze pojawiła się kolejna enigmatyczna łamigłówka, sygnowana numerem „3301”. Jednakże w kwietniu 2017 natrafiono na zweryfikowaną, zaszyfrowaną wiadomość, ostrzegającą przed „fałszywymi ścieżkami”, co właściwie przekreśliło wiarygodność tej i innych podobnych prób podszywania się pod Cicadę.

 

The Publius Enigma – dzieło psychofana, czy inteligentna akcja promocyjna?

W latach 90-tych, gdy sieć internetowa nie była jeszcze tak rozwinięta i osiągalna, w sferze wirtualnej dochodziło do wielu niewytłumaczalnych wydarzeń. Kolejne z nich również miało swój początek na popularnym w tamtych latach portalu Usenet, ale skupiało się wokół bardzo określonego tematu: grupy muzycznej Pink Floyd.

W ramach promocji ogólnoświatowej trasy koncertowej Pink Floyd The Division Bell, wytwórnia Columbia Records wypuściła w powietrze olbrzymi sterowiec, a w mediach opublikowała spot, zapowiadający przybycie zespołu i statku do Północnej Ameryki. 11 czerwca 1994 na grupie newsowej Usenetu „alt.music.pink-floyd”, użytkownik podpisujący się jako „Publius” opublikował dziwny post:

 

Moi przyjaciele, Słyszeliście wiadomość dostarczoną przez Pink Floyd, ale czy słuchaliście?

Może mogę być waszym przewodnikiem, ale nie rozwiążę dla was tej enigmy. Wszyscy musicie otworzyć swoje umysły i komunikować się ze sobą, gdyż jest to jedyny sposób na ujawnienie odpowiedzi. Mogę wam pomóc, ale tylko wtedy, gdy pojawią się przeszkody. Słuchajcie. Czytajcie. Myślcie. Komunikujcie się. Czy poszlibyście, jeśli nie obiecuję wam odpowiedzi. Publius

 

Wszystko wskazywało na to, że autor wiadomości odnosił się do akcji reklamowej zespołu i najwyraźniej dopatrywał się w niej swoistego przekazu. W kolejnych wiadomościach Publius starał się wyklarować fanom grupy swoją wizję. Tłumaczył, że album The Division Bell ma swój określony cel oraz sposób, w jaki można go wypełnić, a śmiałków namawiał do jego odkrycia. Na „genialną” osobę, której uda się dotrzeć do głęboko ukrytego przekazu Pink Floyd, miała czekać unikalna nagroda.

 

Zdjęcie zrobione podczas koncertu Pink Floyd 18 lipca 1994

Dziwne, brzmiące wręcz obłąkańczo posty wzbudzały wątpliwości użytkowników forum. Aby przekonać sceptyków, Publius zgodził się dać dowód swojej „autentyczności”. W kolejnym poście zapowiedział podjęcie próby kontaktu, która miała nastąpić w East Rutherford w New Jersey, 18 lipca 1994 roku, w okolicach godziny 10:30. Tego dnia w East Rutherford odbywał się koncert Pink Floyd. W pewnym momencie, podczas występu grupy, światła na scenie ułożyły się na kilka sekund w słowa „ENIGMA PUBLIUS”. Prawie pod koniec trasy, w czasie koncertu w Londynie w październiku 1996, na tle sceny wyświetlił się napis ENIGMA. We wrześniu 1996 kontakt z Publiusem został urwany, w wyniku zamknięcia stosowanego przez niego serwera remailowego.

Lider zespołu Pink Floyd, David Gilmour, oficjalnie zaprzeczył jakimkolwiek powiązaniom ze sprawą. Podczas wywiadu w 2005 roku perkusista Nick Mason stwierdził, że Publius Enigma rzeczywiście istniał i prawdopodobnie wykreowała go wytwórnia płytowa EMI. Od wydarzeń minęło ćwierć wieku, lecz wciąż nie wiadomo, kto tak naprawdę ukrywał się pod pseudonimem „Publius”, ani czy „Enigmę” rzeczywiście można rozwiązać, czy była to jedynie mistyfikacja

 

John Titor – przybysz z przyszłości

Według Stephena Hawkinga dowodem na to, że podróże w czasie nie są możliwe, ma być fakt, że w teraźniejszości nie spotykamy tłumów przybyszów z przyszłości. A co, jeśli wybitny astrofizyk nie zdawał sobie sprawy, że futurystyczni turyści przechadzają się dyskretnie pośród nas?

2 listopada 2000 roku na pewnym forum internetowym „ujawnił się” człowiek, twierdzący że przybył z roku 2036. John Titor, bo tak przedstawiał się nieznajomy, miał zostać wysłany do przeszłości przez amerykańską armię, przy pomocy machiny zamontowanej w aucie. Ochoczo odpowiadał na pytania zaciekawionych internautów, zdradzając ludzkości tajemnice „przyszłości”.

Samozwańczy podróżnik w czasie wyjawił, że w roku 2036 stacjonował w mieście Tampa na Florydzie. Stamtąd on i inni żołnierze mieli być wysyłani do minionych lat, z misjami ważnymi dla dalszych losów świata. Docelowo Titor miał udać się do roku 1975, w celu nabycia systemu komputerowego IBM 5100 dla rządu, a rok 2000 był przystankiem z przyczyn osobistych.

John Titor precyzyjnie opisał zasady działania wehikułu, który pozwolił mu odbyć wędrówkę w czasie, udostępnił nawet schematy i zdjęcia. Maszynę rzekomo wyprodukowała firma General Electric, a zainstalowano ją w Chevrolecie Corvette z 1967, na podobnej zasadzie, jak zrealizowano to w kultowym „Powrocie do przyszłości”.

Schemat wehikułu udostępniony przez Titora

Titor niepokojąco szczegółowo przedstawiał stan przyszłego świata, a według jego doniesień przez te 35 lat wydarzyło się całkiem sporo. W roku 2008 w Stanach Zjednoczonych miała rozpocząć się druga wojna secesyjna. Przez lata konflikt eskalował do tego stopnia, że w 2015 roku doprowadził do wybuchu III Wojny Światowej, błyskawicznie zakończonej przez rosyjskie bombardowania nuklearne. Wojna pochłonęła blisko 3 miliardy ofiar. Po tych wydarzeniach ocalali ludzie zbliżyli się do siebie i skupili na wartościach takich jak rodzina i religia.

Przedstawiona wizja wydawała się raczej dziwna i naciągana. Dzięki dbałości o detale oraz posługiwaniu się pozornie profesjonalnym słownictwem naukowym, Titor powoli przebijał się przez barierę podejrzliwości internautów. Niedowiarków natomiast kwitował słowami: „Moim celem nie jest, by mi uwierzono”. Zapowiadając powrót do swoich czasów, proponował nawet zabranie ze sobą ochotników, przy czym szczegółowo opisał każdy kolejny etap wspólnej podroży. Coraz więcej osób przekonywało się do jego „wizjonerskich” słów. Pod koniec marca 2000, posty Titora przestały się pojawiać.

Gdy mijały lata, a kolejne „przepowiednie” wysłannika z przyszłości okazywały się fałszywe, zainteresowanie sprawą stopniowo malało. Pozostała jednak grupa osób, które nadal pragnęły dotrzeć do autora przedsięwzięcia. Śledztwo przeprowadzone w 2009 roku przez Johna Hughstona ze strony Hoax Hunter wskazało na prawnika z Florydy, Larry’ego Habera. Mężczyzna wraz z bratem, naukowcem komputerowym, w 2003 roku założył fundację John Titor Foundation. Według Hughstona to właśnie bracia Haber są prawdziwą twarzą Titora.

O sprawie ponownie usłyszano niedawno, w 2018 roku, kiedy artysta multimedialny Jopseph Matheny wyznał, że współtworzył projekt John Titor. Opowiedział, że przed laty anonimowa grupa osób poprosiła go zostanie konsultantem przy projekcie, który miał być eksperymentem literackim. Niestety, wskazówka nic nie dała – podobnie jak poprzednich, tej zagadkowej sytuacji również nie udało ostatecznie wytłumaczyć.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *